29 września bieżącego roku Jarosław Kaczyński przybył do Bolesławca, by w tym mieście spotkać się ze swoimi zwolennikami oraz z członkami partii Prawo i Sprawiedliwość. Na spotkaniu tym prezes PiS-u, zgodnie ze swoim wieloletnim zwyczajem, nie szczędził krytyki zarówno Donaldowi Tuskowi, jak i pozostałym rządzącym krajem nad Wisłą. Ponadto prezes PiS-u zapewnił uczestników owego zgromadzenia, iż tylko jego ugrupowanie polityczne może zagwarantować miastu, w którym gościł, a także jego mieszkańcom, dobrobyt i dostatnie życie.
Wizyta Jarosława Kaczyńskiego w Bolesławcu przebiegała w sposób standardowy i najprawdopodobniej nie przykułaby ona mojej uwagi, gdyby podczas tego spotkania nie pojawił się bardzo istotny komunikat. Otóż odpowiadając na pytanie, które dotyczyło ewentualnego ponownego przyjęcia do PiS-u tych, którzy szeregi tej partii opuścili, Jarosław Kaczyński odpowiedział w sposób cokolwiek niekonwencjonalny. Pan Prezes nazwał bowiem wszystkich tych, którzy jego partię opuścili – dezerterami. A wiadomo, co robi się z dezerterami w czasie wojny - dodał Jarosław Kaczyński. Więcej informacji na ten temat znajdą Państwo w artykule zatytułowanym „Katastrofa: Kaczyński w Bolesławcu”, który znajduje się pod poniższym linkiem:
http://www.istotne.pl/a9466.php
Szanowni Czytelnicy,
należę do grupy osób, których Jarosław Kaczyński nazwał „dezerterami”. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jestem PiS-owskim dezerterem, z którym - jak to stwierdził pan Prezes - wiadomo, co się robi w czasie wojny.
Byłem działaczem partii Prawo i Sprawiedliwość przez pięć lat. Szeregi tej partii opuściłem w sierpniu 2010 roku. W listopadzie tego samego roku przyłączyłem się do politycznej inicjatywy Polska Jest Najważniejsza, a w ostatnich wyborach parlamentarnych byłem kandydatem na posła z list PJN w okręgu nr 3 (Wrocław i okolice).
Wstąpiłem do PiS-u kiedy miałem dwadzieścia dwa lata. Byłem wówczas młody, być może naiwny, jednak z pewnością w coś wierzyłem. Otóż wierzyłem, że można zbudować Polskę bardziej sprawiedliwą niż ta, która miała twarz rządzącego wówczas obozu postkomunistycznego. Wierzyłem w to, iż można zbudować Polskę bardziej prawą niż ta, w której doszło do afery Rywina. Ale chodziło też o dużo więcej. Albowiem w tym okresie afer o podobnym charakterze było w Polsce mnóstwo.
Wstąpiłem do partii Prawo i Sprawiedliwość ponieważ wierzyłem w to, iż może dojść do rzetelnej i całkowitej dekomunizacji w kraju nad Wisłą, w przypadku objęcia władzy przez tę partię. Dwa lata rządów PiS-u zawiodły moje oczekiwania, a Czwarta RP skłoniła mnie do wielu przemyśleń. Jednak kiedy Czwarta RP ustąpiła, postanowiłem w PiS-ie pozostać, gdyż nadal wiązałem z tą partią nadzieję na naprawę naszego państwa i zbudowanie Polski prawej i sprawiedliwej. Jednak przekonałem się, że PiS-owski dyskurs polityczny pozostaje jedynie w sferze wyborczych obietnic, a czyny wielu przedstawicieli tej partii nie idą w parze z ich słowami. Wielokrotnie byłem świadkiem obyczajów, które w PiS-ie panują. W końcu, kiedy po katastrofie smoleńskiej PiS objął kurs na prawo, kiedy PiS rozpoczął swój marsz ku skrajnej prawicy, postanowiłem powiedzieć dość. Nie mogłem zaakceptować radykalnego, nierzadko skrajno-prawicowego dyskursu, którym posługiwał się Jarosław Kaczyński, a także przedstawiciele jego partii.
Kiedy byłem w PiS-ie to zawsze określałem się jako osoba należąca do skrajnej lewicy tego ugrupowania. To był okres, gdy w tej partii istniały jeszcze frakcje. Osobiście należałem w PiS-ie do frakcji, którą massmedia nazywały frakcją liberalną. Myśl narodowa i narodowa retoryka zawsze były mi obce. Tymczasem po katastrofie smoleńskiej PiS posługiwał się narodowym dyskursem coraz częściej, coraz chętniej i coraz bardziej.
Zawsze byłem zwolennikiem integracji europejskiej. Tymczasem po katastrofie smoleńskiej partia Prawo i Sprawiedliwość - z jej prezesem na czele – prezentowała postawę dalece antyeuropejską. Tego było dla mnie za wiele i z tego powodu postanowiłem odejść z PiS-u. Nie czuję się jednak dezerterem. Byłem członkiem partii politycznej, a nie żołnierzem jakiejś armii. Dla mnie najwyższym zwierzchnikiem jest moje sumienie. Moja działalność w PiS-ie po katastrofie smoleńskiej była sprzeczna z wartościami, którymi się w życiu kieruję i dlatego musiałem tę partię opuścić. Jeśli pozostałbym w PiS-ie, to wówczas stałbym się dezerterem, ponieważ zrezygnowałbym ze swojego własnego sumienia i zdradziłbym wartości, w które wierzę, a w które PiS, po katastrofie smoleńskiej, z każdym dniem coraz bardziej godził.
Przez pięć lat mojej działalności w PiS-ie nie zrobiłem niczego, co byłoby niezgodne z prawem, z etyką czy szeroko pojętą moralnością. Nie mam się czego wstydzić, ponieważ podczas mojej pięcioletniej działalności w tym ugrupowaniu nie zrobiłem niczego nielegalnego, nieetycznego czy też niemoralnego. Nie mam się czego wstydzić, przynajmniej tak mi się wydaje.
A jednak się wstydzę. Wstydzę się przed samym sobą, ponieważ odnoszę wrażenie, że służyłem złej sprawie; być może także złym ludziom?
Jarosław Kaczyński nazwał tych, którzy odeszli z jego partii „dezerterami” i zasugerował, że należałoby ich rozstrzelać. Czyż nie w ten sposób można zrozumieć stwierdzenie, że wiadomo, co robi się z tymi, którzy dezerterują w czasie wojny? Wypowiedź tę można uznać za szokującą, skandaliczną, a być może także uznać, iż ma ona charakter groźby karalnej. Wypowiedź tę można również uznać za stwierdzenie, które nawołuje do nienawiści. Czyż owa wypowiedź nie była przepełniona agresją wobec tych, którzy partię Jarosława Kaczyńskiego opuścili?
Tą wypowiedzią można czuć się obrażonym lub zbulwersowanym. Jednak ja nie czuję się obrażony tą wypowiedzią. Nie żywię za tę wypowiedź do Jarosława Kaczyńskiego żadnej urazy. Tak po prostu, tak po ludzku - jest mi bardzo przykro. Jest mi bardzo przykro, albowiem ta wypowiedź daje niekorzystne świadectwo o Jarosławie Kaczyńskim. Ta wypowiedź stawia w złym świetle samego Jarosława Kaczyńskiego, który jest człowiekiem bardzo inteligentnym, posiadającym ogromny, wielowymiarowy zasób wiedzy, jak i politycznych umiejętności. Jednak takie wypowiedzi powodują, iż prezes PiS-u zaprzepaszcza swój potencjał i sam niszczy swoją polityczną pozycję. Takie wypowiedzi odbierają Jarosławowi Kaczyńskiemu polityczną wybieralność, powagę i szansę na pozostanie w pierwszej lidze polityków w kraju nad Wisłą.
Mówiąc wprost, w mojej opinii ta wypowiedź jest niegodna Jarosława Kaczyńskiego, człowieka o dużej charyzmie i ogromnych możliwościach intelektualnych. Mówiąc wprost, w mojej opinii ta wypowiedź jest niegodna człowieka kulturalnego, a przecież za takiego prezes PiS-u chce uchodzić. Ta wypowiedź jest również niegodna osoby, która w przyszłości może pełnić władzę w Polsce, a przecież Jarosław Kaczyński pretenduje do tej godności. Ta wypowiedź nie jest godna lidera największej partii opozycyjnej w Polsce, która walczy - w oczach wyborców - o wiarygodność. Jednak przywódca partyjny, który wypowiada takie słowa sam wiarygodność sobie odbiera. Odbiera on również wiarygodność liderom i przedstawicielom swojej partii politycznej, która traci wówczas wybieralność, ponieważ możliwości wyborczego zwycięstwa, w przypadku PiSu, już nawet trudno jest rozważać.
Nie czuję się obrażony tym, iż Jarosław Kaczyński nazywa mnie dezerterem. Nie czuję się zbulwersowany tym, iż Jarosław Kaczyński sugeruje, że być może należałoby mnie rozstrzelać. Nie próbuję zinterpretować ani zrozumieć dlaczego Jarosław Kaczyński mówi o jakiejś wojnie, której przecież w Polsce - jak na ten moment - nie ma. Nie zamierzam w żaden sposób wyrażać mojego oburzenia tymi słowami, ponieważ oburzony się nie czuję. Nie jestem ani obrażony, ani zszokowany, oburzony czy zaniepokojony. Po prostu, szkoda mi Jarosława Kaczyńskiego. Tak po ludzku, bardzo mi go szkoda. W mojej opinii Jarosław Kaczyński bardzo cierpi, a ze swoim wewnętrznym bólem coraz mniej sobie radzi. Jarosław Kaczyński cierpi, zaś ta wypowiedź jest - w mojej opinii - przejawem tego cierpienia. Agresja, która płynie ze słów Jarosława Kaczyńskiego jest moim zdaniem wyrazem ogromnego bólu i okrutnego cierpienia, które zżerają prezesa PiS-u od środka. Jarosław Kaczyński cierpi, a jego serce krwawi. Być może wydaje mu się, iż zemsta za śmierć brata, bliskich mu osób i przyjaciół ukoi ten ból. Stąd ta wypowiedź. Stąd agresywna retoryka Jarosława Kaczyńskiego. Stąd przepełnione nienawiścią przekazy prezesa PiS-u, z którymi mamy do czynienia w kraju nad Wisłą od trzech lat.
Panie Prezesie, dezerterem nie jestem. Panie Prezesie, nie jestem Pana wrogiem. W mojej opinii największym wrogiem, który zagraża Panu najbardziej jest złość i nienawiść, które - w mojej opinii - w Panu drzemią. Panie Prezesie Jarosławie Kaczyński, żadne dążenie do zemsty na tych, których oskarża Pan o śmierć bliskich Panu osób nie zwróci ich Panu. Panie Prezesie, żadna zemsta nie da Panu ukojenia i nie zmniejszy Pana wewnętrznego cierpienia, które - w mojej opinii - jest ogromne.
Panie Prezesie Jarosławie Kaczyński, nie jestem Pana zwolennikiem i często znajduję się z Panem w ostrym politycznym sporze. Jednak życzę Panu wszystkiego, co najlepsze. Życzę Panu wszystkiego, co najlepsze i nie żywię do Pana żadnej urazy. Życzę Panu, by wyzbył się Pan tej złości i nienawiści, które są - w mojej ocenie - Pana największymi wrogami.
Panie Prezesie Jarosławie Kaczyński, życzę Panu, by odnalazł Pan wewnętrzny spokój.
Panie Prezesie Jarosławie Kaczyński, nie jestem ani dezerterem, ani Pana wrogiem, co najwyżej Pana politycznym oponentem, który spiera się z Panem zgodnie z regułami etyki, moralności, kultury i demokratycznego państwa prawa, jakim jest kraj nad Wisłą. Jednak jeśli mimo to uznaje Pan, że zasługuję na to, by mnie rozstrzelano, to Pana rzecz, to Pana sprawa. Ja życzę Panu wszystkiego, co najlepsze!
* * *
Niepublikowane na portalu Salon24 teksty mojego autorstwa znajdą Państwo na moim blogu, pod adresem:
http://www.zbigniew-stefanik.blog.pl/
oraz w serwisie informacyjnym Wiadomości24, na stronie:
http://www.wiadomosci24.pl/autor/zbigniew_stefanik,362608,an,aid.html
Zapraszam Państwa do ich lektury i merytorycznej dyskusji.